literature

[APH] Piecioglowy orzel- dokonczenie cz.1

Deviation Actions

auntElisa's avatar
By
Published:
715 Views

Literature Text

**
Warszawie, po kilku próbach, udało się w końcu dopiąć ostatni zatrzask w kozakach. Co nie należało do rzeczy łatwych, bo służbowe buty sięgały niemal nad kolano. Uniemożliwiały jej nawet ruch w kolanach, czy też, prawdopodobnie według zamysłów pracodawców- ucieczkę.
Kasia była stangretką. Była to praca specjalnie wybrana dla niej przez Moskwę, do której należało również codzienne przejeżdżanie koni i przygotowywanie karety. Nie był to wybór przypadkowy- chodziło o ciężką, męską robotę, która by złamała Warszawę, co bądź najbardziej krnąbrną osobę z polskiego haremu u Rosji. Można śmiało stwierdzić, że nie tylko z haremu. Dobrze wiedziała, że dla Moskwy jest tym „najgorszym” Polakiem do „wychowania”. Zawsze jakieś powstanie, cichy protest, sprzeciw, które narażały na szwank rosyjski autorytet. Męska harówa, nakaz ubierania się w męski strój o każdej porze dnia i nocy miały załatwić problem nieposłuszeństwa. „Mamoszka” jeszcze nie wiedziała o zmowie miast, które od jutra będą się ubierać na czarno. W sumie ustalili to pół godziny temu, przy zamkniętych drzwiach. Kto był pomysłodawcą? Oczywiście- krnąbrna Warszawa.
Kasia z westchnieniem oparła się o karetę i wyjęła pogiętą kartkę z kieszeni surduta. List nadszedł dwa dni temu, przekazał jej go Wilno. Na kopercie widniał adres z zaboru pruskiego. Nie musiała nawet patrzyć na podpis, bo koślawy, niczym u dopiero uczącego się pisać dziecka charakter pisma zdradzał autora, którym był Kalisz. Warszawa czytała list już chyba z dwa razy, ale nie mogła się powstrzymać przed trzecim. Listy od innych zawsze były jedną z największych przyjemności w domu Rosji.

Wawciu!

U nas coraz cieplej, ale nudno tak samo. Poznań się ostatnio bardzo złości na mnie. Mówi, że prowokuję Gilba, ale to nie prawda. I mówi, że jestem za głośno, ale to też nieprawda. Ja tylko czasami śpiewam, bo nudno jest tak rąbać bursztyn i nic poza tym. Nie podoba mu się, że ubieram wisiorek z bursztynku na szyję. To akurat jest prawda. On wcale nie uważa, że bursztynek jest ładny. Chyba go nie lubię. Poznania, nie bursztynku.
Poza Poznaniem jest tu całkiem dobrze. Gilbo strasznie nas męczy, ale jak już postoimy po maszynach, to potem możemy robić co chcemy. Ja robię biżuterię. Zrobiłem nawet dla Częstochowy wisiorek, a ona się strasznie ucieszyła. Nawet dała mu buziaka w policzek. A Poznań mnie za policzek wytargał, jak zrobiłem dla niego kolczyki. Ja naprawdę nie wiem, co on ma do bursztynku.
Na razie jest miło, bo robimy co chcemy. Gilbo nawet nie każe nam mówić po niemiecku. Chciałbym, żeby napisała do nas Lublin albo Kraków. Lwów też mógłby, ale nie wiem, czy on umie pisać. Szkoda. Częstochowa mówi, że to dla tego, że Austria daje im bardzo mało pieniędzy i nie stać ich na znaczek. To straszne mieć mało pieniędzy. Przecież bursztynek ostatnio podrożał.
Gilbo dostał ostatnio nowego szefa. Nazywa się Smark. A nie, Częstochowa teraz mnie poprawia-  on się nazywa Bismarck. Ma wąsy i wydaje się trochę podejrzany. Poznań mówi, że podobno nas nie cierpi, i jest pewien, że zaraz wywoła jakiś burdel, a wtedy wszyscy będziemy mieli przerąbane. Ja się boję, Wawciu. Poznań mówi o nim naprawdę straszne rzeczy.
Mogłabyś się zapytać Iwana, ile jeszcze będę zakładnikiem w Prusach?
Zrobiłem dla Ciebie wisiorek z bursztynu, taki sam jak dla Częstochowy. Jest  w kopercie.

Potwornie tęsknię za Wami.
Stasio


Podczas czytania Kasia cały czas trzymała rękę za żabotem, tarmosząc bursztynowy wisiorek. Gdyby nie zaczęła odreagowywać w równie idiotyczny sposób, rozryczałaby się jak wół.
Potwornie tęskniła za nimi wszystkimi. Nawet za mendą Krakowem. Już nawet dawno zapomniała, kogo lubiła bardziej, a kogo mniej. To nie miało znaczenia. Gdy jest się tyle lat w oddzieleniu od przyjaciół, od osób, które stanowiły część twojego życia, to brak bliskości boli bardziej niż kiedykolwiek. Zanim zabrano Feliksa, nawet nie czuła się z nimi zżyta- zresztą większość miast też nie darzyła zbytnią sympatią młodziutkiej dorobkiewiczównej, która w podejrzany sposób z prowincjonałki, z ledwo przyłączonego Mazowsza, awansowała na stolicę państwa. Trudno było tu o jakąkolwiek przyjaźń.
Dopiero teraz czuła, jak to naprawdę jest być stolicą. Nawet, jeśli nie ma kraju. Ale za to jest lęk, samotność, i jakieś nasilająca się uczucie odpowiedzialności. Przecież była stolicą- BYŁA za nich wszystkich odpowiedzialna. I poległa z tym obowiązkiem na całej linii.
W 1794 mogła lepiej bronić Pragi. W 1830 cierpliwie czekać, zamiast urządzać nagłą burdę, a przede wszystkim nie dopuścić do dyktatury tego idioty Skrzyneckiego. A rok temu.. mogła po prostu nie robić nic. Nie kompromitować się.
„Przestań już. Robiłaś, co mogłaś”- zawsze powtarza jej Kielce. Te słowa dawały jej wrażenie, że ma najlepszą siostrę na świecie- choć przyrodnią. Ale Warszawa i tak zdawała sobie sprawę, że to tylko uprzejme słowa wsparcia. W ogóle nie zasługiwała na uprzejmość. Miała obowiązki. I je schrzaniła.
-Ja nadzies szto perewozka gatow, da?
Zadumaną Warszawę trudno oderwać od myśli. Jest jednak na świecie głos, który ożywiłby i ponownie zabił ze strachu tysiącletniego trupa. Równocześnie.
Nauka sztuki utrzymania spokoju podczas pojawiania się szefa zajęła Warszawie parę dobrych lat. Ale trening czyni mistrza. I tylko on teraz mógł jej pozwolić na zwinne schowanie listu do kieszeni i spokojne przyjęcie informacji, że czas wracać do pracy.
-Gatuw!- zawołała, odwracając się machinalnie.
I najważniejsze- zachować spokój.
Dwie sylwetki, po źle wybrukowanej ścieżce prowadzącej na podjazd, spacerowym krokiem zbliżały się w jej stronę. Jedna z nich-mała, puchata i biała, z widocznymi tylko spod czapy włosami o wyblakłym kolorze, trzymała się grubego ramienia osoby drugiej. Natomiast osoba druga była parametrów niedźwiedzia-optycznie pomniejszając towarzyszkę- i aż dziw brał, że idąc, nie zostawiała na ziemi odcisków stóp. Szła spokojnie, z ręką założoną do tyłu i długim szalikiem, który wiatr ciągnął do tyłu.
Regulaminowo wskoczyła na karetę. Podest dla stangreta był twardy, drewniany, niezaopatrzony w żadną poduszkę, o którą można byłoby oprzeć rozbolałe plecy (a o ból na plecach w domu Rosji nie trzeba było się wybitnie starać). Już nie wspominając o wymęczonych ramionach i sztywniejącym barku, które z powodzeniem atakowały w czasie jazdy.
Kroki dwóch par kozaków ustały. Zastąpił je pretensjonalny, wężowy głos, który wił się w kierunku Warszawy i wsączył jad idealnie w poczucie bezpieczeństwa.
-Jak widzę, szybko się przebrałaś. Mam nadzieję, że dokładnie- zimny wzrok Moskwy wypatrujący nieprawidłowości w stroju służbowym był tak przenikliwy, że ręka Kasi drżała wraz z trzymanym palcatem. W końcu w domu Rosji o ból na plecach nie trudno.
A o lodowaty dreszcz, który oblatywał każdego w obecności jednej, konkretnej osoby- jeszcze łatwiej.
Woń ostrych, damskich perfum wymieszała się z zapachem wódki. Robiło to dwie rzeczy z warszawskim żołądkiem- odruchy wymiotne, bo taki zapach mdlił niemiłosiernie, i, przede wszystkim, gorący, intensywny dreszcz. Najlepsze, co mogła uczynić dla swojego zdrowia psychicznego, to siedzieć sztywno i nie odwracać się za siebie. Nie patrzeć na jego stary, długi płaszcz, który optycznie jeszcze bardziej powiększał jego sylwetkę, wielki nos, jakby gotowy do wyłupienia komuś oczu, pozornie słodkie oczy, i ten okrutny, przemiły uśmiech dziecka, za którym się kryła się natura brutalnego psychopaty, zadowolonego fantazjując o jednej ze swoich chorych zachcianek...
Dosyć. Już dosyć. Jak nie przestanie, to zaraz rzuci ten bat w diabli i chyba ucieknie.
Warszawa, choćby w najbardziej bojowej szacie, też miała jakiegoś tam pietra przed Rosją. Co zresztą nie wyróżniało jej od reszty świata. A przynajmniej definiowała to jako strach- bo, w końcu, był to najpospolitszy i najwłaściwszy stosunek wobec Iwana. Z tym, że było to uczucie mieszane, niewiążące się bezpośrednio z lękiem-ostatnio przypuszczała, że szef budzi w niej najzwyklejsze w świecie obrzydzenie. Musiała mieć to po Feliksie. On też brzydził się Iwanem, będąc praktycznie jedynym narodem, któremu owe obrzydzenie zastępowało strach. Tak po prostu. Picie hektolitrów wódki i terroryzowanie bezbronnych krajów, mając z tego cudowną rozrywkę- niemal wszystkie narody, jak egzemplarze wyprodukowane z jednej fabryce, uznawały to za sygnał, by się bać. A przecież byli dużo potężniejsi od Feliksa-może ich połączone siły bez problemu poskromiły by Rosję. Ale wybrali strach. A Felek się nie bał. Felek gardził.
Kasia cicho westchnęła. Feliksa przecież nie ma. Na ten moment lepiej się Iwana bać, jak inni. I nie wchodzić mu w drogę.
-Cugle w dłoń, Katia- zakomendowała chłodno Moskwa, otwierając skrzypiące drzwiczki karety- zawieziesz nas do Pietji. Jaśnie pan Petersburg zaczyna już irytować swoim istnieniem, o którym przypomniał mi wczoraj dwudziestą depeszą- ostatnie zdanie było ciągiem posklejanych irytacją słów.
Momentalnie do Moskwy przykleiło się spojrzenie fioletowych oczu.
-Wiesz, Anju, on wciąż jest moją stolicą. To trochę niegrzecznie, że nie odwiedzam go już od dwóch miesięcy...
Iwan przerwał, gdy spojrzenie zza purpurowych oczu wbiło się w niego jak sztylet. Anja używała tego spojrzenia, ilekroć ktoś jej podpadał, a że Rosji nie zdarzało się to często, to nie był przyzwyczajony do tych reprymend.
-Oczywiście, sestra- powiedział skruszony- tylko pojedziemy do niego i powiemy, by nie dręczył nas już więcej.
Kasia nagle poczuła, że zimna dłoń przejechała po jej ramieniu. W ruchu niby delikatnym, ale również dziwnie głębokim i podejrzanym. Warszawa nie cierpiała tego. Nie dlatego, że w ogóle nie lubiła być dotykana, ale palce Moskwy powodował mu niej dreszcze. Anja tykała „polskich brudasów” tylko za pomocą nahajki, ewentualnie pięści. A jedynie wobec Kasi zdarzały się dziwne gesty- gdy tylko miała okazję, gładziła ją to po policzku, po włosach… po ramieniu. Moskwa zawsze wydawała się być wyzbyta ze wszelkich czułości. Więc czego ona od niej chciała? Dlaczego lubiła ją tak… dotykać? I dlaczego …w ten sposób?
Zresztą, nieważne. To tylko niepotrzebne tworzenie problemów.
Warszawa nie chciała tracić czasu. Bat trzasnął o bok karety, która skrzypliwie ruszyła z miejsca i zaczęła leniwie się toczyć po drodze, prowadzącej na zimny step.
Moskwa nie była stolicą, ani- wbrew temu, co deklarowała- nawet siostrą Iwana. Nikt dokładnie nie wiedział, skąd się wzięła. Po prostu dawno temu-a konkretnie po śmierci okrutnej Złotej Ordy, wolny już Iwan pojawił się z małym berbeciem, któremu było na imię Wielkie Księstwo Moskiewskie, a którego nazwał swoją małą siostrzyczka i najukochańszym miastem. Nie minęło wiele czasu, gdy dziewczynka wyrosła na potężna personifikację i owinęła sobie Rosję wokół palca, jak najuleglejszego niewolnika. Oczywiście- nie jawnie. To Iwan paradował na Konferencjach Światowych, prowadził konsultacje z carem i był bezpośrednim  powodem, dlaczego długie, wełniane szaliki nasuwały złe skojarzenia na całym świecie-ale ktoś zawsze za nim stał i pociągał za niewidzialne nitki, kierując jak marionetką, i z tych dwóch dziwnych osobowości tworząc jedno, jeszcze dziwniejsze ciało- Dom Russkoj Imperii.
Dom Rosji był dziwnym tworem. Wielki i obszerny, i w takich samych paramentach nieprzytulny, pełen przeciągów i zaniedbany. Nawet szereg służących, których Rosja dorobił się przez lata, nie był w stanie doprowadzić ogółu do jakiegokolwiek porządku- i pewnie nie nastąpiło by to nawet, gdyby Rosji udałoby się podbić całą Europę. Przypominał wielką, murowaną stodołę, gdzie zamiast  słomy i zwierząt tułały się tumany kurzu i chłodne powietrze. Nawet najwyższe sufity były podpierane przez spróchniałe belki, a natknięcie się na zjazd rodzinny familii szczurów czy fragmentów potłuczonych butelek po wódce nie było niczym nadzwyczajnym. Raz nawet zdarzyło się, że w jadalni w  rozerwał się malowany sufit, skąd przez powstałą dziurę wyleciały dwie myszy- wprost do wazy z zupą. Jednak z dwojga złego, poziom sanitarny w domu można było jeszcze wybaczyć. Najdziwniejsze były zasady w nim panujące, ustalone przez Iwana i Anję.
Już sam stosunek gospodarzy do podwładnych był ewenementem wśród zaborców. Nie można było przecież pozwolić, by „przyjaciele” czuli się u Rosjusi źle. Sam Rosjusia zatem nazywał wszystkich
domowników swoją „wielką rodziną”, i jeżeli brać pod uwagę same pozory, faktycznie ich tak traktował. Sama Moskwa zaaprobowała tą politykę i dorzucając swoje trzy grosze, nakazała miastom mówić do siebie „mamoszka”- zamiast zwrotów grzecznościowych. Tak więc przypominało to zabawę w dom- gdzie zaborcy pełnili rolę rodziców, a służba, tak jakby, dzieci. Z tym, że uciechę z tej „zabawy” mieli jedynie ci pierwsi.
I to z powodów innych niż w reszcie zaborów. Rzadko się zdarzało, by miasta z Państwa Nadwiślańskiego chodzili głodni- a czasem nawet mogli otrzymać kilka rubli, by zamówić sobie jakieś rzeczy drogą poczty- o czym pozostali z zaborów pruskiego i austriackiego z reguły mogli tylko śnić. Materialnie zatem w domu nie było tak źle. Obszerny i w takiej samej mierze surowy regulamin w nim panujący przedstawiał zgoła inną rzeczywistość.
Ze wszystkich tych „dobrodziejstw” można było korzystać, dopóki nie nadepnęło się na któryś z jego punktów. A że wrzynały się one w prawie w każdą sferę życia, było to łatwiejsze niż cokolwiek innego. Zarówno Iwan i Anja w kwestii wymierzanych kar mieli deficyt litości, za to nadmiar chorej fantazji- i nie miało znaczenia, czy kogoś bardziej przerażała myśl o odesłaniu do domu brutalnej kuzynki Rosji, Syberii, czy widok grubej, postrzępionej nahajki, wiszącej na ścianie gabinetu pana domu.
Z roku na rok regulamin się zaostrzał i poszerzał. Polskie książki w biblioteczce i makowiec w kuchni znajdowały się na liście rzeczy zakazanych, tak samo wspominanie o Feliksie, czy nawet, inna sytuacja, oddalanie się od domu w sprawach innych niż służbowych. Tak więc domownicy byli więźniami willi, co ułatwiało gospodarzom sprawowanie nad nimi nieograniczonej kontroli. Prace nie były przesadnie ciężkie, ale za najmniejsze uchybienia od nich czekały żelazne konsekwencje. Każdy ich list przed wysłaniem przechodził przez dozór treści. Najgorzej było zawsze po powstaniach- bo dochodził nie jeden, nie dwa, a cała tabelka nowych zakazów, które zacieśniały im kajdany na rękach. Rosja z Moskwą kontrolowali każdy aspekt ich życia. Chociaż zakaz mówienia w ojczystym języku był kwestią czasu, to wciąż trudno było go sobie wyobrazić. Warszawa tez do czasu nie mogła w to uwierzyć. Dopóki, wchodząc dziś do kuchni, nie zobaczyła tłumu asekurującego Radomia z rozkwaszonym nosem. Jak się okazało, jej brat odważył się powiedzieć „na zdrowie” w obecności Moskwy. Wilno tylko kichnął.
Zapowiadało się, że to dopiero początek.
Jechali. Co robiło się coraz bardziej uciążliwe. Kareta trzęsła miłosiernie, sztywny Kaśkowy bark coraz bardziej dawał się we znaki, a stary, zmęczony siwek ledwo ciągnął do przodu. Myślała, że nie wytrzyma. A na dodatek za jej plecami wciąż powtarzało się jak pozytywka:
-Warszawa, co jest?! Co to za tempo? Bystreje!- biała rękawiczka Moskwy uderzała popędzając o siedzenie- nie mamy aż tyle czasu. Lepiej dla ciebie, by te pudło w końcu ruszyło do przodu.
Warszawa wylądowała irytację na krótkim westchnieniu. Wraz z trzaskiem bata kareta nieco przyspieszyła.
Sam Rosja nie słuchał ich w ogóle. Siedział w błogim spokoju, ze swoim dziecinnym uśmiechem , obserwując z okna krajobraz, który powoli uciekał z drogą do tyłu.
W takich chwilach czuł się dumny, że był akurat Rosją. Nie była to żadna amazońska puszcza, alpejskie góry ani italskie gaje oliwne. Nic z egzotyki. Przed jego oczami malowała się rozległa, spokojna łąka obrośnięta siwą trawą, na której horyzoncie wyrastały bijące czerwienią i brązem bory. Niczego nie kochał tak, jak swojej ziemi. Co mogło być piękniejsze od dzikiej natury, która budziła się w środku jego ojczyzny? Czy ktokolwiek by pomyślał, że ta piękna ziemia jest naznaczona krwią? Która, gdy wyleje się jej za dużo, prowadzi do… szaleństwa? A czy ta spokojna puszcza mogłaby mieć chociaż jego najmniejszy pierwiastek?
Iwan zamknął oczy. Wyobrażał sobie, że całe te pustkowie jest porośnięte pięknym, bezbrzeżnym polem kwitnących słoneczników.
Próbowała popędzać dalej. Nic to nie dało. Koń mógłby jeszcze przetrzymać, ból w barku Kaśka mogła jeszcze przeżyć. Gdyby tylko ta jędza z tyłu ucichłaby przynajmniej na parę sekund....
-Bystreje!
Warszawa w rosyjskiej niewoli wyrobiła sobie stalowe nerwy. Ale teraz mała kropla przepełniła naczynie, uwalniając tsunami.
Zacisnęła palcat w dłoni, dając im jeszcze jedną chwilę spokoju…
Dobrze. Dostanie swoje Bystreje.
Moskwa nie zdążyła nawet otworzyć ust, by powtórzyć swoją kwestię, gdy bat trzasnął jak z groma. Przerażony siwek, tracąc orientację, ruszył gwałtownie przed siebie. Kareta, dotychczas tocząca się leniwie po trasie, w jednej chwili nabrała rozpędu bestii i rozpylając za sobą tumany kurzu, zaczęła gnać po trasie z morderczą prędkością.
-Warszawa?! Co robisz?!-śmiertelne przerażenie tak nie pasowało do Anji, że aż trudno było ją rozpoznać po głosie- STOJ! Usliszet, diablu?! Stoj!
Kasia nie słyszała tych błagalnych wołań. Targający wiatr w uszach i niesamowita radość zagłuszały ją kompletnie. Chyba od czasów Olszynki Grochowskiej nie czuła takiej ...satysfakcji. Kareta gnała coraz szybciej, podskakując i przechylając się na boki. Jazda była tak niebezpieczna, że w każdej chwili mogli się przewrócić i rozbić się na drodze. Ich życie leżało w jej rękach.
Ale spokojnie. Kasia ma wszystko pod kontrolą. Nie zamierza nikogo zabijać. Ona tylko wykonuje polecenie mamoszki, przy okazji poprawiając sobie humor. Ile to razy podczas swojej już długoletniej służby była poniżana i karana za najmniejsze głupstwo? Teraz, chociaż przez ten krótki czas, ona chciała ukarać ich. A co.
Momentami musiała przerwać te przyjemne myśli i skupić się na jeździe, inaczej, z racji zajmowanego miejsca, byłaby pierwsza w kolejce na tamten świat. Z taką prędkością nie było żartów. Ale z wielkim trudem powstrzymywała się od tryumfalnego śmiechu na dźwięk panicznego pisku, który podnosił się za jej plecami, ilekroć kareta podskakiwała gwałtowniej. To było naprawdę takie proste? Przecież nie była żadną sadystką. Ale wiatr we włosach i koński pęd sprawiał, że czuła się panią świata. Albo przynajmniej- Panią Domu Imperium Rosyjskiego. Który aktualnie znajdował się na tylnych siedzeniach.
Kareta kłusowała przez pola, mącąc ciszę samotnego stepu, przez nikogo niezauważona. W Rosji mnóstwo było takich bezludnych miejsc. Idealnie się nadawały na skróty akurat dla tych, których widok nie był przeznaczony dla oczu zwykłych śmiertelników. Nikt nie mógł widzieć całego zdarzenia, a nawet, gdyby miał możliwość znajdowania się w okolicy, i tak by nie zdołał zauważyć mknącej karety. Nawet kwiaty rosnące przy drodze nie zdążały na czas więdnąć- co zawsze, gdy powóz Rosji przejeżdżał blisko, robiły wartko niczym w wojsku.
Jakiś zewnętrzny cień zaczął pożerać karetę. Wydawać by się mogło, że zatem przy coraz straszniejszej sytuacji wszystkich pasażerów czeka rychła śmierć, aczkolwiek w rzeczywistości był to dobry omen. Nie było to nic innego niż cień rzucany przez ściany willi Petersburga, pod którą właśnie zajechali.
Kareta gwałtownie zahamowała, omal nie druzgocząc konia. I nagle, po raz pierwszy od długiego czasu, grzecznie stanęła.
Warszawa jednym ruchem wygładziła potargane włosy i odłożyła palcat za siedzenie. Uśmiech sam pchał się jej na usta. Musiała go jednak powstrzymać, jeżeli chciała zobaczyć efekty.
Zatem, jak gdyby nigdy nic, odwróciła głowę do tyłu; jak można byłoby się spodziewać, wnętrze karety nie było idealne po „podróży”. Chociaż porozrzucane poduszki i tak nie równały się poturbowanym  pasażerom- Wania, nie zwracający na nią uwagi, sterczał wychylony niemal do połowy przez okno i wymiotował; Moskwa- z włosami odstającymi na wszystkie strony, niezakrytymi przez czapę, która siedziała przekrzywiona na boku głowy. I z okrągłymi jak koła wozu oczami, na których źrenice stanowiły ledwie mały punkt. Przepełnione wyraźną  żądzą krwi. Wbitymi prosto w Kasię.
Warszawa wygięła usta w delikatny, grzeczny uśmiech, skrywający gigantyczną dumę ze swojej małej zemsty.
-My na miestie.
Jest to BEZPOŚREDNIE dokończenie pierwszej części. Jeżeli chcesz wiedzieć, o co w tym popapranym tekście chodzi, pozwolę sobie odesłać do części pierwszej fica auntelisa.deviantart.com/art/A… - pierwsza część tutaj.
Druga część- dużo krótsza, co wynikło z podzielonego tekstu: I chyba tyle mogę powiedzieć.
hm....enjoy..? :)

Russia, Poland, Austria belong to Hetalia by Himuraya Hidakez
Kasia (Warsaw), Kazimierz (Cracow), Sophia (Vienna), Anastasia (Moscow) and Jovitas (Vilnius) by me
© 2013 - 2024 auntElisa
Comments16
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Kei2000's avatar
No, nie powiem. Następne rozdzialiki by się przydały xd